Siostra Maria Franciszka od Najświętszego Serca Pana Jezusa – Helena Łapaj
urodziła się 2 maja 1925 roku w Sokolnikach (pow. Włoszczowa).
W roku 1948 wstąpiła do bezhabitowego Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej (gdzie była już jej rodzona siostra). Jednak po trzyletniej próbie, nie złożywszy ślubów wieczystych, lecz idąc za silnym i ukrytym pragnieniem oddania się Bogu w zakonie klauzurowym, przeszła do klasztoru Sióstr Klarysek Kapucynek w Przasnyszu.
Tutaj rozpoczęła aspirat 4 kwietnia 1951 roku, a po niespełna trzech miesiącach, 24 czerwca, ceremonią obłóczyn, rozpoczęła kanoniczny nowicjat. Po jego ukończeniu, 29 czerwca 1952 r. złożyła swoją Pierwszą Profesję zakonną, którą uwieńczyła Profesją Wieczystą dnia 3 lipca 1955 roku. W klasztorze pełniła różne obowiązki: najpierw była odpowiedzialna za ogród, ale wkrótce, ze względu na jej zalety, została wybrana na Przełożoną, potem na Mistrzynię Nowicjatu
i Wikarię. Była też ekonomką i furtianką.
W 1974 r. S.M.Franciszka przyjechała na fundację do Ostrowa Wielkopolskiego, dokąd już wcześniej, w 1961 roku przyjechało
z Przasnysza 6 Sióstr. Tutaj przez kolejnych 12 lat pełniła funkcję Przełożonej, a następnie, przez wiele lat, Wikarii i Radnej. Oto jak wspominają ją Siostry, które znały ją jeszcze w Przasnyszu. Mówi jedna z nich: „Byłam nią zachwycona: była rozmodlona, pogodna, delikatna, ale też mocna i wymagająca. Była lubiana. Podziwiałam jej wierność, jej poświęcenie i jej zaangażowania w pracy. Uważałam ją za wspaniały wzór do naśladowania. Patrząc na S.M.Franciszkę można by było odtworzyć naszą Regułę”.
Taką samą była w tutejszym klasztorze – wspólnocie, do której została posłana i której oddała się bez reszty, nie oszczędzając się
w niczym. Bardzo troszczyła się o rozwój tej fundacji. Czuło się, że S.M.Franciszka naprawdę kochała Siostry i pragnęła, aby były wierne łasce powołania i służyły Bogu wspaniałomyślnie. Sama ceniła sobie dar powołania jak największy skarb i dziwiła się tym, którzy tego nie mogą zrozumieć. Gdy któraś z postulantek nie umiała się odnaleźć
w naszym życiu, to S.Franciszka z prostotą jej mówiła: „Spotkała cię wielka łaska, że się znalazłaś w klasztorze; jak ci się wydaje, że nie masz powołania, to błagaj Boga, abyś je otrzymała, bo to wielki dar”.
W szczególny sposób kochała najmłodsze i patrzyła na nie
z radością. Powierzoną jej funkcję Przełożonej pełniła od początku
z podziwu godnym poświęceniem. Wierna we wszystkim. Obowiązkowa do ostatecznych granic. Nigdy nie myślała o sobie,
nie oglądała się za wolnym czasem dla siebie. Kochała modlitwę, szczególnie Mszę Świętą, adorację, medytację i Liturgię Godzin. Szczególnie lubiła nocne adoracje. Pragnęła, aby Siostry modliły się pobożnie, ale i pięknie, równo i harmonijnie. Bardzo, ale to bardzo ceniła modlitwę wspólnotową i także pod tym względem sama była bez zarzutu, w myśl powiedzenia: „Trzymaj się muru i spiesz do chóru”. Podobnie kochała życie wspólne we wszystkich jego wymiarach. Oczywiście wymagała wierności też od Sióstr, ale to ona pierwsza dawała we wszystkim przykład. Będąc Przełożoną równocześnie bardzo solidnie pracowała. Pięknie projektowała
i haftowała sztandary, chorągwie, ornaty. Miała wyczulony gust artystyczny, sama z uwagą dobierała kolory, nie znosiła byle jakiej roboty. Wszystko musiało być bez zarzutu i solidne.
Nie traciła minuty, choć czyniła wszystko ze spokojem. Dbała też
o porządek w klasztorze i dla siebie wybierała do sprzątania pomieszczenia wymagające większego wkładu, jak kotłownie, piwnice z węglem czy z ziemniakami… Nie bała się żadnej brudnej roboty i chętnie przeznaczała ją dla siebie. Bardzo przestrzegała ubóstwa. Nie pozwalała, aby się coś marnowało, niszczyło. Nie mogła znieść żadnego marnotrawstwa. Zaraz zwracała uwagę. Sama nie chciała mieć nic ponad to, co było niezbędnie konieczne. Jej cela była zawsze uboga i prawie pusta. Cokolwiek otrzymała, a było to według niej zbyteczne, natychmiast oddawała. Wszędzie miała idealny porządek. Do ostatka dbała o ład. Porozrzucane rzeczy zaraz składała i układała. Nawet w klęczniku każda książka musiała być
na swoim miejscu. Tak było do ostatniego dnia.
Była zazdrosna o klauzurę. Nawet do lekarza, kiedy to było konieczne, szła z oporami. Nigdy się na nic nie skarżyła, niczego dla siebie nie potrzebowała, nie miała żadnych wymagań. Nie prosiła o żadne wyjątki. Wszędzie jej było dobrze i nic jej nigdy nie przeszkadzało. Umartwiona aż do heroizmu. Cicha i małomówna, ale zawsze czujna i praktyczna. Bardzo konkretna. Nie poddawała się nieuniknionym trudnościom i mężnie podchodziła do wszelkich problemów.
We wzajemnych relacjach była łagodna, nigdy się nie obrażała, miała bardzo trafne uwagi, ale była delikatna. Miała dobre serce. Wielkoduszna. Kiedy opiekowała się chorą Siostrą, czyniła to
z budującą troskliwością. Jeszcze kilka lat temu, sama będąc już starszą, opiekowała się S.M.Dolorozą, która złożona chorobą już nie mogła chodzić. S.M.Franciszce nic nie uszło, o wszystkim myślała aż do najdrobniejszych szczegółów, by chora wszystko miała, by zawsze jej towarzyszyć, być na każde skinienie i w porę usłużyć Była .zawsze pogodna i radosna, zrównoważona i stała. W ostatnich latach, kiedy już nie mogła tak intensywnie pracować jak dawniej, mocno to odczuwała, bo chciała być przydatna. Jednak nie narzucała się, ale cicho to przyjmowała. Chętnie wykonywała drobne prace na miarę jej możliwości, ale zawsze z tym samym pietyzmem i dokładnością.
A oto kilka myśli z jej notatnika: „Bóg chce uformować nas wg Serca Jezusa. Bóg ciągle nas formuje w różnych okolicznościach. Zawierzyć Panu Bogu, który bardzo nas kocha. Bezustannie się módlcie. Wszystko w Bogu i dla Boga. Ze skruchą. Miernota duchowa to brak umartwienia w drobnych rzeczach, wygodnictwo. Lenistwo to gwóźdź do trumny. Wspólnotę buduje Eucharystia. Dawać świadectwo życia wspólnego w zjednoczeniu z Chrystusem jesteśmy dane sobie nawzajem. Cicha dobroć i promieniowanie. Miłość cierpliwa i pokorna. Gotowość do wybaczania. Postawa dobroci, życzliwość solidarność służebna… Przyjmować inność drugiego. Mówić tylko dobrze o drugich. Nie mówić źle o innych Stać się Maryją. Uczyć się całe życie. Pan Bóg mnie uczy. Wierność Duchowi Świętemu: muszę zostać świętą. Każdy dzień niech będzie jak ostatni w życiu. Być gotową na śmierć”.
Śmierć S.M.Franciszki, mimo jej już podeszłego wieku (86 lat), była dla nas zaskoczeniem. Co prawda czuła się coraz słabiej, niemniej uczestniczyła do końca w życiu wspólnotowym, aż do ostatniego wieczoru. Do końca przychodziła na wspólne modlitwy i posiłki. Nie chciała zostawać w celi, gdy Siostry były na modlitwach. Na głos dzwonka zaraz była gotowa, by iść. Często nie mogąc się doczekać dzwonka na modlitwy, wychodziła z celi i sama kierowała się do kaplicy. Zresztą, to była jej cecha charakterystyczna: być zawsze tam, gdzie jest cała wspólnota. W tych dniach, od soboty, 16 lipca, rozpoczęła z Siostrami Rekolekcje. Do ostatniego dnia, choć widać było, że jest słaba, uczestniczyła we wspólnej modlitwie i posiłkach. Nikt z nas nie przypuszczał, że to już ostatnie jej godziny. Odeszła do Pana nagle, rano, we wtorek, 19 lipca, około 6.15, właśnie wtedy, kiedy Siostra weszła do jej celi, aby jej pomóc i przyprowadzić do chóru i spostrzegła się, że to pewnie koniec. Szybko zwołała Siostry, które natychmiast przybiegły, aby jej towarzyszyć w tym ostatnim momencie ziemskiej pielgrzymki. Tak się pięknie złożyło, że był w klasztorze Ojciec Rekolekcjonista, O.Ludwik Mycielski, Benedyktyn, który niezwłocznie przyszedł, udzielił jej jeszcze sakramentu chorych
i pomodlił się.
Odniósł wrażenie wielkiego pokoju i był przekonany, że jej dusza poszła prosto do Nieba. Pozostałyśmy przy niej modląc się aż do rozpoczęcia Mszy świętej koncelebrowanej, z których jedna była odprawiona od razu za jej duszę. Jej odejście było tak ciche jak jej całe życie. Na pewno była przygotowana, by spocząć na Sercu Jezusa już na zawsze. Po 63 latach życia zakonnego. Ta obecność kapłana przy jej śmierci nie była przypadkowa: S.Franciszka bowiem żywiła ogromny szacunek względem kapłanów, których chciała zawsze całować w dłonie i pamiętała o nich w modlitwie. Czy był to kolejny wylew? Być może. Miała bowiem w ostatnich latach już trzy wylewy: pierwszy – najsilniejszy i potem, w odstępach czasu – dwa mniejsze. Zawsze jednak, dzięki natychmiastowej pomocy cofnęły się. Nie cierpiała po nich na żaden paraliż. Jak tylko minęło niebezpieczeństwo powracała do życia wspólnotowego. Czuło się jednak, że od tej pory miała coraz większe trudności z pamięcią. Niemniej można z nią było miło porozmawiać o sprawach bieżących. Zacierały się wspomnienia z przeszłości. Nadal jednak z wielką uwagą śledziła to, co się działo, uczestniczyła w zebraniach, chętnie słuchała kazań, konferencji. Miała trafne komentarze.
Czytała książki, które jej przypadały do gustu. Była przemiłą staruszką, bardzo kochaną, pogodną, uległą i zawsze zadowoloną. Niemniej już jej się tęskniło za Niebem… i czasem to mówiła, zdając sobie sprawę ze swej niemocy. Dodamy, że zawsze bardzo kochała też swoich krewnych, choć o tym wiele nie mówiła. Czasem jej się wymknęło, że są w rodzinie „takie fajne dziewuszki, to może która przyjdzie tu do klasztoru…”.
S.M.Franciszka pozostawiła w nas wspomnienie świetlanego przykładu, wspaniałej Siostry i wiernej córki Świętej naszej Matki Klary. Odeszła, aby z nią się spotkać w tym szczególnym Roku Złotego Jubileuszu naszej fundacji i w 800 rocznicę od powstania Zakonu Świętej Klary, aby już z Nieba śpiewać z nami Te Deum wdzięczności za wielki dar powołania.. Jesteśmy pewne, że nam będzie towarzyszyć i wstawiać się za nami. Dziękujemy Ci, kochana nasza, cicha i dobra Siostro Mario Franciszko! Niech pokój i radość Pana, któremu starałaś się być wierną oblubienicą, będzie zawsze
z Tobą!